Rozdział siódmy "Wybawca"


 Zebrani na głównym placu mieszkańcy małej wioski Aksyr wpatrywali się w czwórkę przybyszów stojących na podwyższeniu. Służyło ono zazwyczaj do ogłaszania ważnych wiadomości od sołtysa. Stał tam obelisk z trzema ścianami, które oznaczały trzech bogów. Na każdej z nich był inny symbol. Miecz symbol Harota, okrąg z trójkątem znak Ghula i pęknięta tarcza symbol boga Beliara.
Kobiety z lękiem rozglądały się tuląc do siebie pociechy. Zgromadzeni siłą przez strażników mieszkańcy nie wiedzieli, co się dzieje. Do póki nie przemówił mężczyzna w czarnej szacie.
- Pokłońcie się przed prawdziwym bogiem Adanosem i jego wybranką boginią Verą! – Głos blondyna niósł się po całej wiosce. – Kto nie odda szacunku zginie!
            Niektórzy zmrożeni samym tonem blondyna pokłonili się. Kilku mężczyzn zaczęło sypać obelgami i wyśmiewać Adanosa. Byli to miejscowi awanturnicy, za którymi nie wielu przepadało.
- Adanos jest demonem! – Krzyknął mężczyzna w zielonej szacie. – Nie słuchajcie tego oszusta! Nie maja mocy by nas zmusić do plugastwa!
            Rah przyjrzał się mężczyźnie. Szata pasowała do Klasztoru przymierza, a znak na niej potwierdzał to. Był zapewne miejscowym kapłanem. Uśmiechnął się kącikami ust i skłonił się nisko przed bogiem.
- Niech się dzieje twa wola.
            Srebrzysto-złote oczy boga w jednej chwili zrobiły się czarne, wokół niego zaczęła pojawiać się czarna poświata pochłaniająca światło pochodni. Uśmiech boga nie wróżył niczego dobrego, choć wyglądał na łagodny. Niektórzy przerażeni mieszkańcy padli na kolana błagając o litość. Sparaliżowani awanturnicy patrzyli z wielkimi z przerażenia oczami na Adanosa, gdy ten na nich spojrzał - padali martwi łapiąc się za serca. A po ich ciałach pozostał jedynie popiół.
-Bogowie chrońcie mnie. – Wyszeptał kapłan w zielonej szacie. Poczuł jak coś zaciska się na jego sercu, złapał się za klatkę piersiową i krzyknął. Jego serce zostało zmiażdżone, a z ciała nie pozostał nawet popiół. Adanos nie oszczędzał kapłanów innych bogów i inni Zakonnicy zginęli na miejscu. Rah uśmiechnął się zadowolony, gdy pozostali mieszkańcy padli na kolana prosząc o miłosierdzie. Oczy boga na powrót zrobiły się srebrzysto-złote, a czarna aura zniknęła sprawiając, że wszystkie pochodnie zaświeciły jaśniej oświetlając piękne oblicze boga.
- To jedyne ostrzeżenie. – Powiedział Rah patrząc na pochylonych wieśniaków. – Wierzcie i czcijcie swego boga powtarzając za mną. Niech będzie święte Twoje imię, Adanosie. Niech będzie święta wola twoja. Daj nam miłość. Daj nam siłę. Daj nam wiarę. Daj nam nadzieję. Daj nam wiedzę. I przebacz nam naszą chciwość. Uwolnij nas od wszystkich bóstw złych. Do ciebie należy nasz świat. Czyń swe prawo naszą powinnością na wieki… - Powiedział, a za nim tłum zaczął powtarzać, wpadając w mantrę.
            Adanos uśmiechnął się kącikami ust. Jego oczy lśniły, gdy słowa modlitwy zaczęły zamazywać wiarę w trzech bogów. Jego braci zdrajców, odzyska świat, który z woli Boga Ojca należał do niego. Teraz nastanie nowy początek, nie pozwoli by wolna wola ludzka zniweczyła powrót do wiary w niego. Teraz był słaby, ale gdy będzie miał więcej wyznawców stanie się na powrót godnym świata bogiem.
            Vera wtuliła się w szaty boga. Czuła to, co on, ją też ta modlitwa jakby wzmacniała sprawiała, że staje się silniejsza. Teraz była częścią swojego boga, jego boską kochanką, powinna być szczęśliwa. Jednak coś innego jej nie dawało spokoju. Jej przyjaciółki Nera i Hera. Co ich spotka, czy także będą musiały zginąć za wiarę w trzech bogów?
- Nie obawiaj się najdroższa. – Usłyszała szept Adanosa w głowie. - Ich los jest w moich rękach.
- Mój Adanosie. – Wyszeptała wtulając się bardziej w jego bok.
- Ten, kto będzie powtarzał modlitwę, co pół doby, będzie wiódł dalej swe życie, lecz gdy ktoś zwątpi w dobroć boga zginie w męczarniach. – Głos Rah przebijał się przez mamrotaną modlitwę wieśniaków, która zacichła, gdy zapytał. – Panie chcesz coś dodać? – Skłonił się nisko, a wieśniacy zadrżeli słysząc to pytanie.
- Raz w roku. Spełnię, życzenie jednej ludzkiej istoty wzniesioną do mej wybranki bogini Very poprzez arcykapłankę. – Wypowiedział Adanos, a jego głos sprawiał, że klęczącym ludziom robiło się cieplej na duszy, jakby wszystkie zmartwienia znikały.
            Jeden z wojowników Vigo przyprowadził białego rumaka Adanosa i pozostałe dwa konie. Białowłosy bóg posadził Verę na konia zaraz wsiadając na niego. Gdy wyjeżdżali z wioski rozbrzmiewały jeszcze odgłosy modlitwy do miłosiernego boga.
- Panie, skorzystasz z mej gościny? – Zapytał Vigo. – Mój pałac jest niedaleko. Może zajechalibyśmy i odpoczęli.
- Blisko od niego do klasztoru i drugiego największego po Adovill miasta. – Dodał Rah wsiadając na konia.
- Ten, co stworzyłem by jednać klany? – Zapytał spokojnym głosem Adanos jadąc na swym białym koniu.
- Jeśli taki był cel klasztoru, to niespełna jego warunków. Wygnał mnie. – Stwierdził Vigo ponaglając konia.
            Księżyc już wysoko świecił na nocnym niebie, gdy oddalili się od wioski i usłyszeli odgłosy walki. Adanos w spowijających go ciemnościach uśmiechnął się. Jego złoto-srebrne oczy dostrzegły różowowłosą dziewczynę.
- Rah uratuj tą dziewczynę. – Powiedział spokojnie Adanos, blondyn tylko skinął głową i ponaglił konia wyciągając Miecz Cierpienia. – Nagroda za lojalność i za ofiarę. – Przekazał myśl Verze, która wtulona w jego objęciach spała.

            Trzymana przez dwóch wojowników wykopnęła broń trzeciemu. Wyślizgnęła się tym, co trzymali i odskoczyła przed padającym ciosem. Było ich zbyt wielu, zmęczenie dawało o sobie znać. Przeturlała się unikając kolejnego ciosu. Złapała wybity wcześniej miecz i napięła wszystkie zmęczone mięśnie. Zadała cios, przeciwnik zdążył uskoczyć i kontratakować. Nie miała sił zablokować. Wybił jej broń, a ona padła na ziemię z sykiem zamykając oczy.
- To już koniec. – Pomyślała nie mając już siły się podnieść. – Nawet ten bóg Rah mi nie pomógł… - jęknęła, gdy szarpnięciem za włosy została podniesiona.
            W oddali ujrzała szybko zbliżający się złoty blask, któremu towarzyszył tętent konia. Nim którykolwiek z wojowników zareagował jeden z nich stracił głowę, gdy kilka centymetrów nad jej głową świsnęło złote ostrze. Koń zatańczył w miejscu, a mężczyzna ze złotym mieczem ciął z łatwością wojowników bojówki. Upadła na kolana łapiąc oddech i dziękowała wybawicielowi. Złote ostrze zniknęło, gdy padł ostatni z bojówki. Wybawiciel zsiadł z konia i podszedł do różowowłosej.
- Adanos cię wysłuchał, Hero. – Powiedział do niej mężczyzna, na którego głosu brzmienie dostawała gęsiej skórki.
- Rah… - Spojrzała nań zdziwiona. – Skąd ty… tu?
- Wspominałem, że mój bóg kieruje już twoim losem. –Mruknął z aroganckim uśmiechem, widząc jak mdleje z wycieńczenia. – To Hera. – Powiedział, gdy zbliżyły się dwa konie.
- Hera! – Wykrzyknął Vigo zeskakując z siodła i podbiegając do nieprzytomnej dziewczyny. – Rah!
- Żyje. Musi jedynie odpocząć. – Oznajmij patrząc jak Vigo czule przytula do siebie zemdloną.
- Rozbijemy tu obóz. – Zapowiedział Adanos. – Niedługo minie pół doby. – Mruknął patrząc na położenie księżyca. – A nasza nowa towarzyszka będzie miała czas na odpoczynek. Arcykapłanie pozbądź się trupów.
- Jak sobie życzysz Adanosie. – Odpowiedział Rah skłaniając się z lekkim uśmiechem na ustach.


            Poczuła jak ktoś wyciera jej twarz i moczy usta. Przełknęła wodę i podniosła rękę, którą chwycono i muśnięto ustami nie puszczając jej. Powoli zaczęła otwierać oczy, jęknęła, gdy jasne światło ją raziło.
- Spokojnie. – Wymruczał znajomy głos, było w tym tyle uczucia. – Odpoczywaj… - nie mogła sobie przypomnieć, do kogo mógł należeć.
- Za godzinę ruszamy. – Powiedział ktoś inny, a ją na samo brzmienie tego głosu przeszły dreszcze. Zasyczało gaszone ognisko. – Ona jedzie z nami?
- Taka jest ma wola. – Odpowiedziała trzecia osoba, jego głos napawał jakimś dziwnym ciepłem i ukojeniem.
- Jak sobie życzysz Adanosie. – Odpowiedział tamten.
- Adanos? – Pomyślała próbując sobie przypomnieć, gdzie to imię już słyszała. Przypomniała jej się walka i wybawiciel, którym był Rah.
- Adanos cię wysłuchał, Hero. – Powiedział do niej. – Mój bóg już kieruje twym losem…
            Usiadła gwałtownie wyrywając dłoń. Przysłoniła oczy, przyzwyczajając je do światła i rozejrzała się po obozie. Pierwszą osobą, którą ujrzała był białowłosy mężczyzna o złoto-srebrnych oczach patrzących na nią. Na jego przystojnej twarzy zagościł łagodny uśmiech, który oczarował dziewczynę. Czyjeś dłonie oparły się o jej ramiona.
- Nie tak gwałtownie. – Poprosił znajomy głos, spojrzała w jego kierunku. Zielone oczy, w które się wpatrywała należały do Vigo. – Jesteś jeszcze osłabiona, musisz odpoczywać. Nic ci z nami nie grozi… - poprawił czerwone włosy w nieładzie. Spojrzał na dziewczynę, gdy zaczęła łkać. – Hera? Coś cię boli? – Zapytał zaniepokojony.
- Wybacz mi. – Wyszeptała załamującym się głosem. – Nie chciałam ci wierzyć… a ty, zawsze chciałeś mego dobra… przep… - Vigo przytulił płaczącą dziewczynę.
- Nic nie muszę ci wybaczać. Moje łoże należy tylko do ciebie. Nikogo więcej nie chcę…
            Rah w milczeniu osiodłał konia. Pogardzał miłością, którą darzył Vigo, Herę. Widząc zakochanych, miał ochotę ich torturować na oczach drugiej połówki. Miłość to było tylko puste słowo, które nie uważał za coś wartościowego. On nie kochał niczego, ból i cierpienie to było coś, co lubił.
Adanos uśmiechnął się odczytując myśli swego arcykapłana. Właśnie z tych powódek wybrał Nerę na arcykapłankę. Była idealnym uzupełnieniem blondyna. Rah pełen nienawiści, Nera za to przepełniona miłością.
- Ruszamy? – Zapytał Rah przerywając Vigo i Herze. Podprowadził białego rumaka dla Adanosa i drugiego konia dla Lorda.
- Tak. – Odparł Vigo pomagając podnieść się Herze, a następnie wsiąść na jego konia. Usiadł przed nią i spojrzał na towarzyszy. Różowowłosa wtuliła się w plecy swego wybawiciela. – Ruszajmy. Przed południem będziemy w moim pałacu.

1 komentarz:

  1. Pojawiła się ocena Twojego bloga na http://paranienormalne-oceny.blogspot.com/ . Serdecznie zapraszam.

    OdpowiedzUsuń