Wtargnęła do obozu,
składającego się z kilku wozów z niewolnikami. Bezszelestnie zakradła się od tyłu
do wartownika. Skręciła mężczyźnie kark jednym szybkim ruchem rąk.
Pozostawiając trupa za jednym z wozów, zabrała jego długi nóż. Z wyciągniętą bronią
ruszyła ostrożnie w stronę, jak się wydawało, wozu właściciela karawany.
Ostatnim razem, gdy widziała ten wóz, została okradziona z
bardzo cennej dla niej rzeczy. Teraz zamierzała to odzyskać nim ten złodziej
sprzeda nieodpowiedniej osobie. Weszła po schodkach, które zaskrzypiały pod jej
ciężarem. Rozejrzała się czujnie czy nikt tego nie usłyszał. Wtedy dopiero
usłyszała rozmowę dobiegającą z wozu, wytężyła słuch.
-
Jak to uciekła?! – Usłyszała donośny, męski głos, dość znajomo brzmiał,
zwłaszcza, że był niezadowolony.
-
Nie wiem jak do tego mogło dojść… – Tłumaczył się chrapliwy głos innego
mężczyzny.
Była pewna, że mówią o niej. Uciekła łowcom niewolników, gdy zaatakowali ją nocą. Uleczenie ciała z
trucizny zajęło jej cały poprzedni dzień. Nadal nie była w pełni sił i na
dodatek musiała odzyskać artefakt, który jej skradli podczas ataku.
Zajrzała przez małe okienko w drzwiach. Barakowoz był
ciasny i zagracony. Mała lampa naftowa dawała niewiele światła, ale jej tyle wystarczyło
by dojrzeć plecy dobrze zbudowanego mężczyzny o długich, związanych w kucyk,
czerwonych włosach. Miał na sobie elegancki surdut koloru zielonego, czarne
spodnie i buty do jazdy konnej. Rozpoznała go od razu.
- No
to pięknie. – Pomyślała, a zauważając odwracającego się w stronę drzwi
mężczyznę, zeskoczyła ze schodków i wturlała się pod wóz. Chwilę później drzwi
się otworzyły, a na ziemi pojawił się długi cień. Pod ciężarem mężczyzny
drewniane schodki jęknęły.
-
Musicie ją złapać! – Rozkazał wściekłym głosem. Tak jak go zapamiętała, nigdy
nie umiał ukryć złości i irytacji. Odwrócił się w stronę wejścia. - Tylko ona
wie jak władać tym mieczem. Ja go nie mogę dotknąć, ale przyprowadzę ze sobą
kogoś, kto zna tę broń. Pilnuj go, Obleh, spotkamy się za dwa dni w Przystani Niewolników
i do tego czasu masz mi ją żywą sprowadzić... – Zagroził, odwrócił się na
pięcie i zniknął pomiędzy wozami.
-
Jak sobie życzysz, Panie. – Wychrypiał mężczyzna, zatrzasnął drzwi, klnąc pod
nosem. Wyczołgała się spod wozu, sprawdzając czy nikogo nie ma. Weszła po
stopniach lekko stąpając po nich by nie wydały żadnego dźwięku. Uchyliła drzwi,
które najwyraźniej były dobrze naoliwione, bo nie zaskrzypiały. Wyciągnęła za pasa
nóż, wchodząc do środka. Otyły mężczyzna z łysinką na czubku głowy polerował
miecz o złotej rękojeści. Jej miecz!
- Za
te cacko bym dostał więcej od kogoś innego. Ale jego nie da się oszukać. –
Burczał niezadowolony Obleh. Uśmiechnęła się pod nosem, przykładając nóż do
gardła zaskoczonemu mężczyźnie, który zamarł w bezruchu.
-
Oddaj miecz i srebrne bransolety… - Warknęła cicho na ucho. Poczuła
przeszywający ból w kręgosłupie. Odwróciła się z zamachem by ciąć
nieprzyjaciela. Czerwono włosy mężczyzna stał w drzwiach z ironicznym uśmiechem
na twarzy. Dzieliła ich niewielka odległość, jednak nóż nie dosięgnął celu. A
ból przybrał na sile, wypuściła nóż, sycząc. Spojrzała w przystojną twarz
mężczyzny i wyszeptała tłumiąc krzyk. – Vigo... Ty zdrajco! – Krzyknęła, tracąc
przytomność.
-
Cieszę się, że do nas dołączyłaś, siostro. - Uśmiechnął się szeroko,
odsłaniając białe ząbki. Zerknął na idącego mężczyznę w skórze. Był wysoki na dwa
metry o zarówno ciemnych oczach jak i włosach, nie równo obstrzyżonych.
Strażnik przez ramię miał przerzuconą niebieskowłosą, nieprzytomną dziewczynę.
-
Panie, złapaliśmy tę drugą. – Zakomenderował czarnowłosy mężczyzna.
-
Wspaniale. - Jego zielone oczy błysnęły, patrząc na dziewczynę. - To mam już
całe przymierze… Twoja zapłata, Obleh. - Rzucił mieszek dla grubego mężczyzny. –
Reszta w Przystani Niewolników.
-
Dzięki za szczodrość, Panie. – Uśmiechnął się szeroko, odsłaniając przy tym
zepsute zęby. Wysypał monety z woreczka i zaczął przeliczać.
Vigo podniósł czerwonowłosą dziewczynę i wyszedł razem ze
swoim sługą.
-
Jedziemy do pałacu, Xavarosie. - Powiedział przerzucając przez konia dziewczynę
i wsiadając na niego.
Świadomość wróciła i poczuła mrowienia w każdej części
ciała. Otworzyła powoli oczy i poczekała, aż przyzwyczaiły się do półmroku.
Leżała na wilgotnej, kamiennej podłodze. Usiadła, rozglądając się po pomieszczeniu,
w którym była. Było obskurne i zbudowane z kamienia. Na ścianach gdzieniegdzie znajdował się mech, pleśń, siennik służący do spania i wiaderko na
nieczystości, jak się domyśliła. Loch, a dokładniej cela w lochach. Poczuła, że
ktoś ją obserwuje. Skrzywiła się z niesmakiem.
-
Gdzie ja na Beliara jestem?! – Zapytała sama siebie, patrząc na drewniane
drzwi. Czuła na sobie jego spojrzenie, dobrze wiedziała, że to on. Odwróciła
się. – Vigo. – Syknęła, przybierając postawę do ataku.
-
Nera. – Skinął głową czerwono włosy, wychodząc z cienia. Opuścił ramiona, które
wcześniej były skrzyżowane. Podszedł i stanął kilka kroków przed nią. Rzuciła
się na niego i jęknęła, upadając tuż pod nogi Vigo, sparaliżowana bólem. –
Siostro, bądź grzeczna. Ta obroża nie pozwoli ci na walkę ze mną. – Uśmiechnął
się do dziewczyny.
- Nie jestem twoją siostrą! Zdrajco! - Krzyknęła wściekła, podnosząc się.
-
Nie jestem zdrajcą. – Odpowiedział nad wyraz spokojnie. Zaklaskał w dłonie, a
do celi wszedł strażnik z posiłkiem. – Zjedz lepiej. Musisz mieć siłę by
pokazać, jak posługiwać się Mieczem Cierpienia. - Wyszedł za strażnikiem. Na
chwilę zatrzymał się w drzwiach i spojrzał na nią. - Mam twoje przyjaciółki
Verę i Herę. Dlatego, jeśli chcesz by były żywe, nie próbuj uciekać. – Dodał,
zamykając za sobą drzwi, w które dziewczyna rzuciła z bezradności miską z
posiłkiem.
- No
to ładnie. - Westchnęła i pokręciła głową. – Ale i tak nie pokażę mu, jak się
posługiwać mieczem. Przyrzekam na Harota! – Warknęła, mrużąc oczy.
Vigo zadowolony z siebie wszedł
do innej celi. Ukazał mu się komiczny widok. Dziewczyna miotająca się po całej
celi, usiłowała zdjąć srebrzystą obrożę, na której nie było zapięcia. W pewnej
chwili, zauważyła go i z szeroko otwartymi, brązowymi oczami, cofnęła się do
tyłu. Miała na sobie długą, zniszczoną walką białą, welurową suknię. Długie
różowe włosy w nieładzie opadały na jej ramiona i okalały drobną twarz. Jasna
cera dziewczyny, wydawała się trupio biała w tym świetle. Nawet w takim stanie
była piękna.
-
Czego chcesz, Zdrajco?! – Spytała, patrząc na niego swymi ciemnobrązowymi
oczami.
-
Gdzie tarcza? – Zapytał, podchodząc do niej. Chwycił jej podbródek i
przyciągnął jej twarz do swojej. Dziewczyna zmrużyła groźnie oczy i jej twarz
wykrzywił wyraz pogardy.
-
Nigdy tobie tego nie zdradzę! – Krzyknęła, wyrywając podbródek i spróbowała
uciec od niego. Chwycił ją za ramię i przyciągnął do siebie, a na jego twarzy
zawitał szeroki uśmiech, nie wróżący nic dobrego.
-
Jak zawsze wojownicza, co Hero? Chcesz wziąć kąpiel? Wiem, że pragniesz jej… -
Kpiąco patrzył jej w oczy.
- Od
ciebie nic nie chcę! Zdrajco! - Warknęła przyciśnięta do niego, pozbawiona
najmniejszego ruchu. - Puszczaj mnie! – Krzyknęła, uwolniła dłoń i chciała nią
go uderzyć. Jęknęła czując ból, padła na ziemię, gdy Vigo ją puścił.
- No
cóż. – Wzruszył ramionami, przykucnął przy niej. - Myślisz, że przyjmą cię do
jego rodu? – Dziewczyna spoważniała i spojrzała w jego oczy. Widząc reakcję
różowowłosej, uśmiechnął się. – Nie przyjmą Cię. Jesteś wyrzutkiem, nie
zapominaj tego. Nigdy cię nie zaakceptują. A Reron nigdy na ciebie nie spojrzy.
Ma już swoją partnerkę jest nią Serera… – Wymruczał.
-
Kłamiesz! – Krzyknęła, a po policzkach popłynęły łzy. Dokładnie jak przewidział
trafił w czuły punkt tej pięknej kobiety.
- To
prawda. Siostrzyczko, pamiętaj, że droga do mego łoża stoi otworem…
-
Nigdy! – Przerwała mu, a po jej policzkach popłynęły kolejne łzy. Vigo
uśmiechnął się z politowaniem do dziewczyny.
-
Jesteś żałosna. Odrzucać mnie dla tego nic nie wartego szczura. – Warknął,
niezadowolony klasnął w dłonie. – Zjedz polewkę. I lepiej nie próbuj uciekać,
bo inaczej zabiję twoje przyjaciółeczki. – Zagroził, a widząc jej
niedowierzającą minę, dodał. – Siostrę Nerę i Siostrzyczkę Verę.
-
Nera…? Schwytałeś Nerę?! – Spojrzała podejrzliwie na mężczyznę, na co ten się
uśmiechnął.
- O
tak. To było prostsze niż myślałem. Sama weszła mi w dłonie. – Zaśmiał się,
wychodząc.
Drzwi trzasnęły. Różowa podbiegła do nich i szarpnęła. Była
za słaba. Osunęła się na kolana przy nich i z bezradności zaczęła płakać.
Nienawidził odmowy, ale już tyle
razy ją słyszał z ust tej kobiety. Kiedyś uda mu się ją przekonać, że jest
stworzona dla niego. Znał ją od bardzo dawna, tak samo długo, jak pozostałe
siostry, gdy stworzono Przymierze. Ostatnim więźniem, do którego postanowił
wejść, była Vera, którą kilka lat temu skazał na niewolę. Dopiero teraz
przestała walczyć i straciła sens życia – w końcu ją złamał. Właśnie o to mu
chodziło. Teraz się dowie, gdzie ukryła relikt.
Strażnik otworzył dla niego drzwi celi. Na sienniku
siedziała drobna dziewczyna, choć wyglądała na słabą wcale taka nie była.
Błękitne włosy zasłaniały zwieszoną twarz. Nie drgnęła, słysząc jak drzwi się
otwierają i jak ktoś wchodzi do środka. Uśmiechnął się do siebie, przez chwilę
przyglądając się jej ubiorowi. Kawałek szmaty, który miał być czymś w rodzaju
sukienki, nie zasłaniał licznych siniaków - niektóre z nich były fioletowe, inne
już się goiły. Jednak nawet bicie nie pozbawiło ją uroku.
-
Niewola cię złamała, Vero. – Stwierdził, nie odpowiedziała.
-
Długo chcesz bym, tu została, panie? – Zapytała, nie unosząc głowy, a jej głos
był cichy, bezbarwny.
-
Panie… Jak to śmiesznie brzmi w twych ustach. – Przykucnął, uważnie obserwując
jej reakcję. Nie odpowiedziała. Podniósł jej podbródek, tak by musiała spojrzeć
w jego oczy. Jej twarz nadal miała delikatne rysy, nie zniszczone przez bicie.
Przypomniały mu się treningi, z których razem wracali równie skatowani. Jej
brązowe oczy się śmiały, choć narzekała, że wszystko ją boli. Teraz te same
oczy były nieobecne. Tak, z pewnością tego dokonał,
złamał jej ducha walki. Z troską starszego brata pogładził jej policzek.
Uśmiechnął się do niej.
-
Odpowiedz mi na pytanie. Gdzie ukryłaś Kuszę?
- W
świątyni, panie. – Odpowiedziała posłusznie.
- W której
świątyni?
- W
świątyni Adanosa, panie. - Odpowiedziała, po krótkiej chwili ciszy. - Czym
jeszcze mam służyć, panie? - Spytała tym samym tonem, nic nieznaczącego
niewolnika.
-
Pewnie ukryłaś ją tam przed wrzuceniem cię do niewoli. - Zastanowił się, puścił
ją, a włosy ponownie zasłoniły jej twarz. W zamyśleniu potarł podbródek,
patrząc przed siebie.
Świątynia Adanosa, to był problem. Jednak jak przeżyła
spotkanie z bestią chroniącą wejścia?
–
Powiadasz, że w świątyni Adanosa… Jak tam weszłaś? – Zapytał, przyglądając się
milczącej dziewczynie. – Odpowiedz.
-
Nie pamiętam, panie.
- No
to cudownie… - Westchnął, kręcąc głową. Miał do dyspozycji jedynie miecz Nery,
ale by jego plan się udał, potrzebował jeszcze kuszy i tarczy. Ale jedno i
drugie było nie osiągalne. Musiał przekonać Herę do współpracy. A na razie
pozostawi je w celach, by, choć trochę zmądrzały i poddały się. Odwrócił się na
pięcie i wyszedł.
- Właśnie,
dlatego tam ukryłam… Ja nie mam wstępu tak jak i ty. Bestia chroni kuszę… -
Wyszeptała, a na kamienną posadzkę spadło kilka łez.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz